Wczoraj postanowiłem odpuścić Cegielni i pojechać do południa nad Witkę. Jednak od samego rana miałem takiego "niechcieja", że aż trudno to opisać. Wiatr wschodni wiał tak mocno, że przeszywało człowieka do szpiku kości, a jako że wieje od kilku ładnych dni zrobiło się bardzo sucho, co powodowało że mocny wiatr wzbijał w powietrze tumany kurzu.
Uznałem to jednak za próbę charakteru, zebrałem się ok 10 i pojechałem. Na miejscu jak zobaczyłem niemalże bałwany wodne - odechciało mi się łowić, zwłaszcza, że najszybszy zjazd zatarasowali mi panowie z energetyki (nie pozdrawiam), którzy nie chcieli umożliwić mi zjazd, przez co musiałem cofać się i jechać nieco inną drogą, chciałem udać się na zawężenie/kanał, który poprzedza główne rozlewisko
(klik klik), liczyłem, że może tam mniej wieje.
Jednak na samym początku miałem okazję "ustrzelić" pustułkę, która pomimo wiatru szybowała nad polami.
Gdy zjechałem nad wodę - stwierdziłem, że będę sam na takim wielkim zbiorniku, i że w ogóle to był głupi pomysł. Jakież było moje zdziwienie, gdy dojechałem na miejsce, że nie mogłem sobie znaleźć wolnego stanowiska - wędkarz przy wędkarzu. Okazało się że biorą płotki i leszczyki, stąd takie oblężenie.
Na miejsce dojechałem taką drogą:
Brania były spowodowane tym, że potężne fale uderzały o brzeg i wzbijały osady mułu, które zawierają w sobie rożne robale - dla ryb istne eldorado. Na tym zdjęciu widać granicę pomiędzy brązową (zamuloną) częścią a normalną wodą, konieczne było zarzucić zestawy na granicy - brania murowane.
Brania były tak intensywne, że przez półtorej godziny łowienia nie zdążyłem rozłożyć fotela, zaś łowiłem typowo na jedną wędkę, drugą zarzuciłem na coś większego zakładając kilka ziaren kuku - z myślą - a nuż coś się trafi ;) Oczywiście łowiłem na feedery - drgające szczytówki.
Efektem połowu kilka leszczyków i parę płoci.
Wieczorem pojechałem na Cegielnie - siedziałem do (jak to mówimy) - ciemnego - efektem karp "wpuszczak" (taki wigilijny). Jednak nie mam zdjecia bo przy takim łowieniu skupiam się wyłącznie na połowie, ratuje mnie tylko Marta bo wówczas ona dokumentuje wyprawę. Jednak wczoraj jej nie było (może dziś? - oby była pogoda). By zrekompensować zawód wrzucam jedno zdjecie z Cegielni zrobione podczas zimnego poranka.