Druga relacja z naszej wyprawy do Zakopanego. W pierwszej pisałem o wycieczce na Morskie Oko, wpis i zdjęcia
tutaj.
Tym razem Giewont, już od pierwszego dnia pobytu w Zakopanym z balkonu naszego pokoju mogliśmy podziwiać tą piękną górę. Zastanawialiśmy się czy damy radę i na drugi dzień po Morskim Oku i Czarnym Stawie postanowiliśmy to sprawdzić. Plan był taki, że wchodzimy i schodzimy czerwonym szlakiem Doliną Strążyską.
Co ciekawe myślałem, ze w Tatrach takich "niedzielnych" turystów jak u nas nie spotkamy, jak się jednak okazało i tutaj, trafiali się tacy jak w Karkonoszach. W pewnym momencie do przejścia było ok. 100m po mokrym błocku i strasznie śliskich głazach. Na końcu trzeba jeszcze było podskoczyć i wciągnąć się albo chwytając się kamieni albo gałęzi. Cały czas po piętach deptało nam małżeństwo, które ubrało się jak na wypad na Krupówki a nie w góry, tenisówki, biżuteria i mały plecaczek. Ta przeszkoda była jednak dla nich nie do sforsowania. Było po prostu za ślisko na taki ubiór - jak się to skończyło? Ano tak, że parę wciągałem na górę. Od tej pory przestali nam już deptać po piętach, najwidoczniej uraziłem czyjąś dumę ;)
A tutaj, poniżej takie jedno niepozorne zdjęcie ale też z historią. Idziemy i podziwiamy tą piękna halę:
i w pewnym momencie słyszę autentyczny pomruk niedźwiedzia. Nie blisko ale też niedaleko. Włosy zjeżyły mi się na karku, ale nic idziemy dalej, jednak Marta z pyta - Słyszałeś? na co ja palę głupa - ale co? A ona -no ten pomruk, co to było? Eeee nic? Jak nic, to nie niedźwiedź? Możliwe - ja na to. ... Chwila namysłu i Marta znalazła rozwiązanie: -Dobrze, że mamy bułki, w razie czego rzucamy i spieprzamy :D
Wreszcie dotarliśmy do podnóża Giewontu a tam... masakra jakaś, kolejka na górę, tak wyglądała gdy już zeszliśmy:
Wejście i zejście zajęło nam ok 1,5 godziny (sic!). Stojąc i się nudząc poznaliśmy jednak fajnych ludzi ale nie odbyło się bez nerwów, gdy trzeba było nawrzeszczeć na wciskających się na sępa. Jak się okazało problemem były tak przy wejściu jak i zejściu - łańcuchy. Na górę wybierali się ludzie, którzy nie mieli siły po nich wejść, nie mówiąc o schodzeniu. Minęliśmy dziadka ponad 70 letniego, któremu aż drżały łydki, autentycznie martwiliśmy się o niego. Powiedział nam jednak, że chwile odpocznie i to wystarczy. Problem w tym, że zatrzymywał się w miejscach takich w których nie można było go wyminąć, czym blokował zejście :(
Idąc w górę planowaliśmy gdzie tym razem zjemy na Krupówkach, jednak wracając, myśleliśmy już tylko, co i kiedy wreszcie zjemy. Dobrze, że nie musieliśmy się tym co mieliśmy dzielić z niedźwiedziem ;)