Po czterech latach przerwy wróciliśmy do Grecji. Tym razem wybór padł na Zakynthos i uprzedzam: zdjęć „zatoki wraku” nie zobaczycie. Dlatego, że nigdy jakoś nie pociągało mnie to miejsce, bo miałem wrażenie, że to jedyna atrakcja wyspy, a jak się okazało, tak nie jest, a po drugie w tym roku trwają prace zabezpieczające. Zobaczycie jednak wile innych, bardzo ładnych zdjęć.
Wpis na fotoblogu podzielę na dwie części. W pierwszej zobaczycie zdjęcia ogólne i moje przemyślenia. A w drugiej zdjęcia z objazdu po wyspie i podsumowanie.
Tutaj jeszcze odnośniki do wcześniejszych wpisów z naszego pobytu w Grecji:
Nasze wakacje spędziliśmy w miejscowości Kalamaki i było to kapitalne posunięcie. Z tego względu, że byliśmy tuż przy plaży objętej ochroną, plaży, która jest rezerwatem przyrody ze względu na żółwie caretta caretta, które na niej składają jaja.
Dla nas to był strzał w dziesiątkę z tego względu, że zawsze preferujemy morze nad baseny, czy aquaparki. A, jako że plaża objęta ochroną to był na niej spokój i cisza, no może poza latającymi nad głowami samolotami. Co jednak raczej było swoistą atrakcją.
Sama plaża cudowna i piaszczysta. Morze Jońskie w tym miejscu pozwalało na zabawę dla dzieci, bo przez bardzo długi fragment było po prostu płytkie, a woda bardzo ciepła. Michalina potrafiła przez dwie, trzy godziny z wody nie wychodzić ;) Gdy pływałem dalej, nad takimi czarnymi łachami, pozostałościami roślin, to mogłem oglądać płaszczki i dziwne, duże ryby z długimi płetwami piersiowymi. Zdarzały się też ławice rybek z niebieskimi paskami, za którymi ganiała Michalina.
Oczywiście nie obyło się też bez biegowych rekonesansu. Wcześniej w domu zaplanowałem dwie trasy, a w planie miałem przynajmniej trzy biegowe treningi. I tutaj opowiem wam dwie historie:
Raz wybrałem się do pobliskiego Laganas. Chciałbym tam zrobić zdjęcia Wyspy Ślubów – są poniżej. Wyznaczyłem trasę w kursach Garmina i ruszyłem, oczywiście wcześnie rano jeszcze przed szóstą. Gdy wbiegłem do miejscowości, to muszę przyznać, że zbierałem szczękę z asfaltu. Wcześnie rano, a na głównej promenadzie, czy też ulicy jeden wielki syf.
Musiałem uważać, żeby nie pośliznąć się na leżącym jedzeniu. Do tego dopiero nad ranem wracały do hoteli grupki młodzieży w wieku 17 do 20 lat. Jak się okazało, byli to sami Anglicy, którzy opanowali miejscowość głównie zw względu na przysłowiowe „zioło”. Jak dla mnie koszmar i współczuję osobom, które trafiły tam na wypoczynek. Szybko uciekłem z tej promenady i na szczęście, dalej już było lepiej, a sama Wyspa Ślubów - cymuś ;)
Druga historia to moja wyprawa do byłych kamieniołomów. Tutaj oczywiście trzeba było nabiegać trochę przewyższeń, jednak sprawdziłem, że szlak jest popularny, a Google Maps pokazuje, że można tam nawet dojechać samochodem. Mapy Apple'a pokazały jednak, że jak już to tylko nóżkami.
W każdym razie Garmin pokazywał, że będzie to fajna wyprawa. Gdy wybiegłem z Kalamaki wpadłem na drogę szutrową i nagle trasę zagrodziło mi ogrodzenie. Na podwórku biegały owce, barany i spore stado indyków, jednak starszy Grek zawołał mnie, więc otworzyłem bramę, zamknąłem, przywitałem się i pobiegłem dalej.
Trasa była cudowna, biegła nad piękną zatoką a z góry mogłem podziwiać startujące i lądujące samoloty. W planie był sam szczyt wzniesienia, na którym znajdowały się pozostałości monasteru. Niestety w pewnym momencie drogę zagrodził mi drzewa i kamienie. Postanowiłem zakończyć swoją wyprawę i zastanawiam się jak ktoś miał tutaj pojechać samochodem? ;)
Po drodze spotkałem jeszcze jednego biegacza i co ciekawe w samych Kalamaki było ich przynajmniej kilkunastu (pań i panów). Szacunek. Chociaż mocno dziwiły mnie te osoby, które biegały w południe wzdłuż plaży ;)
Na tym zakończę pierwszy wpis. Wy pooglądajcie zdjęcia. W kolejnym więcej o samej wyspie.