sobota, 31 grudnia 2016

Zimny Sylwester

Dzisiaj z Tyrionem poszliśmy pożegnać stary rok. Plan był ambitny, jednak pogoda pokrzyżowała nam plany. Pomimo pięknego słońca, wiał zimny i mroźny wiatr, w związku z czym musieliśmy skrócić nasza wycieczkę. Ponadto natknęliśmy się na polowanie i też woleliśmy trzymać się na dystans ;) Na końcu mam jedno, wcześniejsze zdjęcie, jako ciekawostkę, żeby pokazać Wam jak wygląda dzicze spa ;) 










a tutaj myśliwi z jednej strony lasu...
 ... a sarny z drugiej ;)


A tak wygląda dzicze spa. Zwierz wyleguje, tarza się w rowie, a później wyciera o korę brzóz pozbywając się pasożytów. Patrząc po wysokości śladów na pniach drzew, niektóre sztuki grubo ponad 100 kg 



niedziela, 13 listopada 2016

Szron i szadź

Pogoda nas nie rozpieszcza, nie robiła tego latem i nie robi jesienią. Babiego lata nie było i chyba nie będzie, a jesień w tym najgorszym wydaniu. Zimna, wietrzna i pochmurna. Do tego zrobiło isę strasznie zimno ale dzięki temu, dzisiaj rano nareszcie wyszło słońce a po zimnej nocy (-5) w polu można było podziwiać przepiękny szron i szadź:









A tak wygląda oszroniona Ognista Góra, nad naszym Sulikowem :)


środa, 9 listopada 2016

Giewont z marszu

Druga relacja z naszej wyprawy do Zakopanego. W pierwszej pisałem o wycieczce na Morskie Oko, wpis i zdjęcia tutaj.

Tym razem Giewont, już od pierwszego dnia pobytu w Zakopanym z balkonu naszego pokoju mogliśmy podziwiać tą piękną górę. Zastanawialiśmy się czy damy radę i na drugi dzień po Morskim Oku i Czarnym Stawie postanowiliśmy to sprawdzić. Plan był taki, że wchodzimy i schodzimy czerwonym szlakiem Doliną Strążyską. 




Co ciekawe myślałem, ze w Tatrach takich "niedzielnych" turystów jak u nas nie spotkamy, jak się jednak okazało i tutaj, trafiali się tacy jak w Karkonoszach. W pewnym momencie do przejścia było ok. 100m po mokrym błocku i strasznie śliskich głazach. Na końcu trzeba jeszcze było podskoczyć i wciągnąć się albo chwytając się kamieni albo gałęzi. Cały czas po piętach deptało nam małżeństwo, które ubrało się jak na wypad na Krupówki a nie w góry, tenisówki, biżuteria i mały plecaczek. Ta przeszkoda była jednak dla nich nie do sforsowania. Było po prostu za ślisko na taki ubiór - jak się to skończyło? Ano tak, że parę wciągałem na górę. Od tej pory przestali nam już deptać po piętach, najwidoczniej uraziłem czyjąś dumę ;) 



A tutaj, poniżej takie jedno niepozorne zdjęcie ale też z historią. Idziemy i podziwiamy tą piękna halę:
i w pewnym momencie słyszę autentyczny pomruk niedźwiedzia. Nie blisko ale też niedaleko. Włosy zjeżyły mi się na karku, ale nic idziemy dalej, jednak Marta z pyta - Słyszałeś? na co ja palę głupa - ale co? A ona -no ten pomruk, co to było? Eeee nic? Jak nic, to nie niedźwiedź? Możliwe - ja na to. ... Chwila namysłu i Marta znalazła rozwiązanie: -Dobrze, że mamy bułki, w razie czego rzucamy i spieprzamy :D 





Wreszcie dotarliśmy do podnóża Giewontu a tam... masakra jakaś, kolejka na górę, tak wyglądała gdy już zeszliśmy:


Wejście i zejście zajęło nam ok 1,5 godziny (sic!). Stojąc i się nudząc poznaliśmy jednak fajnych ludzi ale nie odbyło się bez nerwów, gdy trzeba było nawrzeszczeć na wciskających się na sępa. Jak się okazało problemem były tak przy wejściu jak i zejściu - łańcuchy. Na górę wybierali się ludzie, którzy nie mieli siły po nich wejść, nie mówiąc o schodzeniu. Minęliśmy dziadka ponad 70 letniego, któremu aż drżały łydki, autentycznie martwiliśmy się o niego. Powiedział nam jednak, że chwile odpocznie i to wystarczy. Problem w tym, że zatrzymywał się w miejscach takich w których nie można było go wyminąć, czym blokował zejście :( 






Idąc w górę planowaliśmy gdzie tym razem zjemy na Krupówkach, jednak wracając, myśleliśmy już tylko, co i kiedy wreszcie zjemy. Dobrze, że nie musieliśmy się tym co mieliśmy dzielić z niedźwiedziem ;) 




sobota, 5 listopada 2016

Żurawie

W tym samym miejscu co i w dwóch poprzednich latach, znowu żerują żurawie. Mam nadzieję, że to znak, że zima nie będzie zbyt ostra ;) 





sobota, 22 października 2016

Złoty październik

I taki jest właśnie mój październik! Słoneczny, w miarę ciepły, taki, który pozwala mi wybrać się do lasu by popatrzeć i posłuchać jak wiatr kołysze go do snu. Czuję się wtedy rozdarty, z jednej strony urzeka mnie ta ilość kolorów, szum wiatru i zapach opadających liści, jednak z drugiej, niemal dławi tęsknota za wiosennym przebudzeniem, na które muszę czekać tyle miesięcy. Tempora labuntur tacitisque senescimus annis ... las zostanie nawet gdy nas już zabraknie...