sobota, 29 marca 2014

Pięknie i wiosennie ale przyroda bywa okrutna

Dzisiaj ponowny wypad żeby zobaczyć co w przyrodzie "piszczy". Jak si ę okazuje robi się coraz ładniej, przekonałem się jednak, że przyroda bywa okrutna. O tym jednak na końcu...

W sadzie po prostu cudownie:







Pięknie jest tez na łące:





W polu także ruch, zwłaszcza wśród ptaków, tutaj kormoran i łyska:




A tutaj najbardziej zielone drzewo w polu:


Podkusiło mnie też żeby wybrać się zobaczyć co ciekawego w kolonii lisów. Na początku wyglądało, że wszystko jest jak się należy. Niestety w jednym miejscu natknąłem się na truchło młodego, rocznego liska. Wyglądało, że budował nową norę i sąsiadom to się nie spodobało, w związku z czym został zagryziony. No cóż, z jednej strony wszystko rodzi się do życia a z drugiej jak widać natura bywa okrutna...




środa, 26 marca 2014

VII. Półmaraton Ślężański, czyli "trzecie oko" też biega

Dzisiaj pochwalę się trochę. W ubiegłą sobotę (22.03) w podwrocławskiej Sobotce zaliczyłem swój biegowy debiut. 21 km przebiegłem z czasem 1:52:05 i zająłem 1374 miejsce. Bieg ukończyło około 3300 biegaczy. Tyle w kwestii chwalenia ;) 

Napisze tak - jestem strasznie szczęśliwy z wyniku, zwłaszcza po ciężkiej kontuzji, gdy jeszcze na początku grudnia nie było wiadomo, czy w ogóle będę mógł biegać. To po pierwsze. Po drugie, jestem szczęśliwy, że mam taką wspaniałą żonę, która mnie wspiera w tak dużej, co by nie pisać, ilości przeróżnych pasji. Po trzecie, ciesze się, że potrafiłem w Sobótce zachować spokój, którego tak wielu (głównie mężczyznom) brakuje.

Nie wiem, może jestem przewrażliwiony, ale wśród wspaniałej imprezy i niesamowitych ludzi, zdarzają się i tacy, którzy chyba chcą się wykończyć. Przerażało mnie, jak jeden z drugim przebiegali obok dysząc jak lokomotywa, by po kilkuset metrach stać na poboczu lub maszerować, ledwo trzymając się przy tym na nogach. Po co to? W ten sposób można się tylko wykończyć. I tak jeden z biegaczy, który biegł jakieś 15 metrów przede mną zasłabł na ostatnim podbiegu około 20 km, a drugi wbiegając na metę stracił przytomność, waląc przy tym głową o jezdnie. Przecież to tylko zabawa i nikt z Kenijczykami nie wygra (dwa pierwsze miejsca) ;) Zdrowie i życie ma się tylko jedno!

To krótkie przemyślenie niech jednak nie zaburzy Wam obrazu całej imprezy, bo ta jest wspaniała. Świetni na drodze są sami biegacze. Przepraszają za zabiegnięcie drogi, czy pytają kolegę lub koleżankę, gdy ten(ta) się zachwieje, czy nie jest potrzebna pomoc. To naprawdę buduje. Ponadto tylu uśmiechniętych twarzy ile widziałem na mecie, to tego nie widzi się codziennie. Jak Pan Bóg pozwoli, pobiegnę tutaj i za rok.

Zdjęcia moje i Marty oraz Przemka:

Szykujemy się do startu. Przemek, Piotrek i ja. To przez Przemka biegam ;)


Idąc po numery, spotykamy część Sulikowską - Łukasza z Baśką i ich córką oraz Przemka, byłego już Sulikowianina ;) Z naszej rodzimej miejscowości biegło pięć osób, a z całego powiatu zgorzeleckiego - 37!):


Część Zgorzelecka, zwłaszcza zaprzyjaźnieni ze mną, od lewej Iwona z Tomkiem, oraz skrajnie po prawej - Piotrek, zwany Pitkiem. Pozostali na zdjęciu też bardzo pozytywni :)


Z tarasu domu Przemka widok na parking i metę (to tylko część samochodów):


Start na rynku w Sobótce:


Ruszyli, a wśród biegaczy dwóch Kenijczyków. Pierwszy był na mecie już po godzinie i siedmiu minutach:


Kilkanaście osób biegło z psami:


500 metrów do mety, Przemek, a za nim Piotrek, chłopaki tak sobie wspólnie biegają do listopada i Biegu przy Pochodniach w Zgorzelcu, jak na razie dwa razy o kilka sekund, lepszy jest Piotrek:


Siedem minut za chłopakami pojawiłem się i ja, czyli nadciąga kataklizm ;) Przyznaję się szczerze, że choć od maksymalnego tętna trzymałem się z daleka, to po ostatnim podbiegu nie miałem już sił, jednak gdy usłyszałem okrzyk Marty, że jest super, od razu ruszyłem raźno do przodu, nie ma to jak wsparcie kobiety :) 


Jemy i odpoczywamy z kolejną częścią Sulikowskiej grupy. Andrzej, Marta, ja, Alicja i córka Andrzeja i Alicji - Ola.


Nasze dziewczyny (Monika i Alicja), szczęśliwe na mecie. Wydawało mi się, że po kilku łykach wody były gotowe, żeby biec dalej. Aż strach się bać :D


No i jeszcze na mecie z Piotrkiem:




środa, 19 marca 2014

Czaple białe

Dwie czaple białe i dwie siwe. Już od pewnego czasu obserwowałem te białe, bo to nowum w mojej okolicy. Niestety są bardziej płochliwe, niż siwe dlatego bliżej nie udało mi się podejść. Białe odleciały, a siwe zostały ;) 




wtorek, 18 marca 2014

Spotkanie z Anną Musiałówną w Muzeum Łużyckim - relacja

Dzisiaj pozwolę sobie wrzucić tutaj wraz ze zdjęciami moją relację ze spotkania z Anną Musiałówną, a która poszła też na głównej w zgorzelec.info.

Krótka notka:
Ann Musiałówna - warszawianka, od czterdziestu lat związana z fotografią o tematyce społecznej. Swoje prace publikowała w takich tytułach jak Razem, itd i Przyjaciółka, a od ponad 20-tu lat jest stałym współpracownikiem tygodnika Polityka, gdzie w rubryce na "własne oczy" pokazała ponad 100 fotoreportaży.

Zdjęcia Anny Musiałównej znajdują się w zbiorach Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, w fototece ZPAF, w katalogach fotografii kolekcjonerskiej i publikacjach na temat polskiej rzeczywistości. 

---
-W mojej pracy najważniejszy jest człowiek. Nigdy też, nie zrobiłam zdjęcia z ukrycia osobie, którą fotografuję. Zawsze pytam o zgodę i zawsze fotografowana osoba wie, że robię jej zdjęcie. - tak o swojej foto-reporterskiej pracy opowiadała Anna Musiałówna, podczas spotkania z okazji otwarcia wystawy jej prac w Muzeum Łużyckim.

Spotkanie w Muzeum Łużyckim odbyło się w miniony czwartek (13.03), a jego zapowiedź publikowaliśmy tutaj: Anna Musiałówna i jej fotografie w Muzeum Łużyckim.

Na początku muszę się przyznać, że nigdy nie przyszło mi do głowy, że czeka mnie spotkania z tak miłą i otwartą osobą. Trzeba też napisać, że Pani Anna mówiąc o swojej pasji (bo po poznaniu bliżej jej historii, mogę śmiało stwierdzić, że to najpierw pasja, a dopiero później praca zawodowa) - zarażała swoim entuzjazmem, zarówno względem życia codziennego jak i samej fotografii.

Dla Musiałównej nie ma „nudnych” miejsc. W każdej sytuacji potrafi dostrzec coś, co warto przedstawić na zdjęciach, a co ma głębszą wartość. Potwierdzeniem tego niech będzie historia, gdy zaproszona do realizacji pewnego projektu, przez jednego z samorządowych starostów, dostrzegła tam, to czego ten nie widział i choć tematem zdjęć miało być miejsce o znaczeniu historycznym, to Musiałówna zrealizowała projekt o ludziach mieszkających na terenie tego powiatu. Ludziach, którzy stanowili jego niezaprzeczaną wartość. Sam starosta był zaskoczony, że wśród mieszkańców powiatu żyją tak ciekawe postacie.

Nie obyło się też bez poruszenia trudnych spraw. Jak opowiadała Pani Anna, realizowała w swoim życiu prawdopodobnie wszystkie możliwe tematy, od wesołych i zabawnych, po aborcję, chorych na HIV, czy tematy hospicjów. Jak się okazuje, żeby zdjęcia dobrze oddały rzeczywistość, najważniejsze jest podejście fotografa:

-Dla mnie, w mojej pracy najważniejszy jest człowiek. - opowiadała Musiałówna – Nigdy też nie fotografuję z ukrycia. Osoba, której robię zdjęcie, wie, że jest fotografowana. 

Jednak samo zdjęcie, to efekt finalny pracy, która nie wygląda w taki sposób, w jaki wielu z nas może sobie wyobrażać - czyli przyjazd na miejsce, ucharakteryzowanie modela, ustawienie go w odpowiedniej pozie, zrobienie zdjęć i wyjazd do domu. W pracy Anny Musiałównej konieczne jest nawiązanie odpowiedniej więzi z człowiekiem, wszystko po to, żeby na zdjęciach wypadł on autentycznie, żeby był sobą:

-Kiedyś robiłam materiał poświęcony karłom. – opowiada autorka prezentowanych w Muzeum Łużyckich zdjęć – Temat trudny, a do jego realizacji wybrałam małżeństwo, które zgodziło się na zrobienie im zdjęć. Najważniejsze dla mnie było nawiązanie z nimi takich relacji, żeby poczuli się swobodnie, żeby byli „normalni” i tak też się stało. Na zdjęciach wyglądają jak „zwykli”, „normalni” ludzie.

Nie oznacza, to że Musiałowna za pomocą jakiś socjotechnicznych sztuczek, wykorzystuje ludzi, żeby jej zdjęcia robiły jak największe wrażenie. Tak nie jest, mogę szczerzę napisać, że słuchając jej opowieści doszedłem do wniosku, że z wieloma poznanymi ludźmi nawiązała więź, która pozostała na całe życie, jak choćby z pewną wielodzietną rodziną, z którą utrzymuje stały kontakt, czy niektórymi z odznaczonych jako Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

Oglądając same zdjęcia, które  zostały zaprezentowane w Muzeum, trudno nie zostać zaskoczonym tym, jak  ciekawa jest otaczająca nas rzeczywistość. Niestety, ale ciągle pędząc do przodu, wielokrotnie zupełnie tego nie dostrzegamy.

Nad niektórymi zdjęciami człowiek się uśmiecha, jak choćby nad tymi poświęconymi „manieczkom”, czyli młodzieży żyjącej na terenach były PGR-ów, a której niemal cały świat kręci się wokół dyskoteki. Nad innymi popada w zadumę, jak nad fotografią socjologa pracującego jako górnik w kopalni. Takich zdjęć jest w Muzeum więcej i naprawdę warto je obejrzeć, może dzięki temu łatwiej będziemy potrafili dostrzec w naszej codzienności to, co ciągle nam gdzieś umyka...

Na początku krótki wstęp i prezentacja autorki dokonana przez dyrektora Muzeum - Piotrka Arcimowicza:


Anna Musiałówna:


Zdjęcia z wystawy:













sobota, 15 marca 2014

Droździk, nie mylić z drozdem

Dzisiaj przez okno (dlatego gorsza jakość) sypali, udało mi się sfotografować droździka. Jest to rzadko spotykany ptaszek, nieco większy od szpaka, z rodziny drozdowatych. U nas tylko przelotem. Stadko żerowało, wraz ze szpakami. Więcej o tym ptaszku na Wikipedii klik-klik




poniedziałek, 10 marca 2014

I znowu rowerkami po Pogórzu Izerskim

Zima choć niby wciąż trwa, to jednak gdzieś się chowa. Absolutnie nie narzekam. Cieszymy się z tej pogody jak małe dzieci. Wczoraj z moją wspaniałą Żonką otworzyliśmy jak zeszłym roku sezon rowerowy po polsko-czeskim Pogórzu Izerskim. Trasa ta sama co w zeszłym roku, a o czym pisałem tutaj: Super wyprawa: Miłoszów, a co ciekawe w tamtym roku był to 14 kwietnia a i tak jeździliśmy po śniegu, w tym roku o ponad miesiąc szybciej! Oby nam nie przyszło jeszcze za to zapłacić. 

Mapka trasy tutaj

Co ciekawe możemy tamtędy jeździć ile razy się da a i ak się nie znudzi. Za każdym razem odkrywamy coś nowego, jak na przykład ten piękny kamienny mur w Miedzianej:


Tutaj dolina Czerwonej Wody, tylko wczesną wiosną można ja podziwiać, później jest zbyt zarośnięta:


W pobliżu granicy takich ruin jest wiele, ciekawe jaką skrywają w sobie historię? Zawsze mnie to fascynowało :)


U naszych południowych sąsiadów już pełna laicyzacja, a o czym pisałem już nie raz. W niedziele prace budowlane w domach, czy na polach to nic niecodziennego. Tak po sprawie z Husem kończy kraj, który wprowadził nas w chrześcijaństwo. W lasach wyręb drzew:



Trochę popsuli naszą piękną trasę, ale tylko w małym fragmencie:


Wspinając się coraz wyżej - krajobraz iście górski, owce ;)


Z cyklu: Kochanie robisz zdjęcie? To ja powoli jadę dalej. ... I tyle ją widziałem ;)


I kolejne fotki:



Kapliczka, którą prezentowałem w ubiegłorocznym wpisie:


Odpoczynek w najwyższym punkcie naszej wycieczki:


A tutaj SZOK. W lesie natrafiliśmy na wyasfaltowaną drogę rowerową nr 3006. Pojechaliśmy ją kawałek, co widać na mapie na 20 km, ale nie przejechaliśmy całej. Ścieżka prawdopodobnie zaczyna się tutaj, a kończy tutaj. Jeszcze to sprawdzimy. Pewni jesteśmy tego drugiego punktu, ale widzieliśmy nowy asfalt i przejeżdżając przy pierwszym punkcie, ale jakoś nie pomyśleliśmy, że może to być aż tak długi odcinek i go nie sprawdziliśmy. Jedno jest pewna, ścieżka jest lepsza niż nasze drogi gminne, czy powiatowe, a grubość asfaltu ok 20 cm, co też nie jest u nas zbyt często spotykane ;)


Po wyjeździe z lasu:


 Oraz taki piękny krzyż wraz z przebiśniegami:


Domek i oraz sprawdzona metoda na wietrzenie pościeli:



Później już czas na Miłoszów wraz z morderczym podjazdem pod Grabiszyce:



Odpoczywając na górze bawiłem się teleobiektywem, ale nie było zbyt przejrzyście, zastanowił mnie ten kościółek (?), musimy się tam wybrać :)