Najpierw ekstremalne ciepło. „Wizyta” pyłów znad Sahary (więcej we wcześniejszym wpisie), a później zwrot o 180 stopni i ekstremalne zimno. Ta pogoda ukradła nam wiosnę.
Letnia aura sprawiła, że w jednym momencie niemal wszystko zaczęło rozkwitać i kwitnąć, zamiast rozciągnąć się na cały miesiąc, mieliśmy w ciagu kilku dni eksplozję kwitnienia. Rzepaki, sady, bzy, czeremcha, mlecze, a nawet kasztany. Obłęd.
Jednak nagle, z dnia na dzień ochłodziło się i to jeszcze jak! U nas było najzimniejszej nocy -6, a w niedalekiej Jeleniej Górze nawet -10. Pomarzły bzy, wiśnie, czereśnie, śliwy, jabłka. Nawet liście zielonej już magnolii. Strasznie to wygląda. Mróz nie oszczędził nawet paproci!
I teraz gdy prawie dwa tygodnie czekaliśmy na ciepło, gdy będziemy z przyjemnością przebywać na świeżym powietrzu, to już nie będzie tak kolorowo… Głównie będzie zielono. Jak w czerwcu, a nie maju.
Zdjęcia wyglądają fajnie, ale co to za radocha robić je ubranym w rękawiczki i zimową kurtkę. Zwłaszcza, że u nas przy tym ochłodzeniu bardzo mocno wiało...